Ze wspomnień z dzieciństwa, wyłapuję właśnie tę porę roku, może dlatego, że droga do szkoły prowadziła przez niewielki park, który witał mnie zawsze cudownymi brązowymi klejnotami, ubranymi w zieloną, kolczastą skórkę- kasztanami. A może to właśnie ten kolorowy, miękki dywan z liści szeleszczący pod butami tak mi zapadł w pamięć.
Złota polska jesień. Czy człowiek musi dorosnąć aby docenić piękno otaczającej przyrody? czy świadomość, że dookoła jest tak cudownie przychodzi wraz z wiekiem?
Doskonale za to pamiętam, że zawsze był nowy fartuszek, plecak, zeszyty i książki pachnące świeżym drukiem, nowy blok i farby z kredkami i ten zapał do nauki,który zawsze się kurczył proporcjonalnie do wydłużającego się dnia, przychodzącego wraz z wiosną;-)
A wiec troszkę tak przewrotnie pokażę coś, co nie ma nic wspólnego ani z jesienią ani nawet ze szkołą, ot po prostu luźna kompozycja, która wyszła w wolnej chwili, a że tych chwil ciągle niewiele to i robótki takie maleństwa.
Przestrzenna ramka miała czarny środek, wiec by nieco wysubtelnić jej wnętrze wyściełałam ją jasnym materiałem, będzie teraz idealnym dodatkiem do pokoiku mojego dziecięcia (kórego koncepcja już narodziła mi się w głowie a obecnie czeka tylko na realizację).
Gipsowe serduszko miało pierwotnie trafić jako pamiątka po wakacjach do mojej teściowej, ale że w trakcie oglądania przez trzylatkę nieco obśrupały mu sie boki, ("samo sie tak mamusiu zrobiło") spocznie na jednej z doniczek z zieleniną.
Jakiś czas temu wspomnialam o tym, że królem mojej kuchni jest tytułowy młynek, niech tego świadectwem będzie poniższa krótka sesja.